My'o'tai - i'm in love!

Tak, właśnie tak - zadurzyłam się bez pamięci, jak nastolatka... ale na szczęście nie w jakimś chłopie, ino knajpie - najbezpieczniej. My'o'tai przy Szpitalnej miałam na oku od kilku miesięcy, ale jakoś było mi nie po drodze, raz nawet już byłam w środku, ale wegańska ekipa miała za mały wybór i zmieniliśmy miejsce na Mango Vegan przy Brackiej (z serdeczności dla gastroludzi i podziwu dla ich ciężkiej pracy, nie będę ich opisywać).
Na szczęście tym razem było na spontanie i idealnie, wręcz perfekcyjnie. Same mięsożerne stwory, po wystawie na ASP, wygłodniałe i spragnione czegoś odświeżającego, sycącego i takiego - och. W My'o'tai właśnie tak było - Och!
Zamówiłam sobie coś do picia, miało pomarańczowy kolor i smakowało jak pyszne lekarstwo - jestem bowiem fanką wszystkich ziołowych nalewek i naparów z pędów sosny, a mój luby poprosił o zielony kokos i był zachwycony, zwłaszcza że niedawno takie pijał i szamał na Bali. To były pierwsze duże plusy!
z fejsa majotajów
A co do jedzenia, to też trafialiśmy idealnie - poprosiłam o polędwicę wołową z ziołami - podana była z grubo ciosaną czerwoną cebula, szczypiorem, miętą, trawą cytrynową i z dodatkiem ryżu jaśminowego. Niebo w gębie - każdy kęs był oszałamiający, wylizałam talerz. Danie możecie podziwiać na zdjęciu wyżej, pochodzi z fejsa knajpy.
Kacper zamówił smażoną wołowinę z ziołami i też wymiatała, a Karola - makaron z sosem z suszonych ryb i mleka kokosowego, kosztowałam - było zacne, choć dość pikantne.
Ceny nie są wygórowane, jak na taki smak i sytość - można rzecz, że śmieszne. Dania obiadowe kosztują od 25 do 30 złotych, plus ryż za 4 albo 6, przekąski o połowę mniej.
Polecam, szczerze - następnym razem zjem policzki wołowe!
Knajpę zaliczam do takich, które nie jest wstyd polecać przyjezdnym :p

Komentarze