Trochę Gdańska i nieco mniej Sopotu

a przy okazji (jako że jest tam dworzec) do Gdańska.
Fajnie zrobił mi ten krótki wyjazd, bardzo dobrze dla duszy. Nie dość, że niebo było błękitne, plaża piaszczysta, jedzenie smaczniutkie, to jeszcze towarzystwo dopisało. Dzięki Edytko i Aniu. Do następnego wyjazdu!
Ale po co wpis? Po to co zawsze! Po żarcie!
W Sopocie zajrzałyśmy do Cały Gaweł (przy Dworcowej), blisko monciaka i dworca oczywiście.
Wystrój rewelacyjny, wszystko utrzymane w stonowanych kolorach, który rozjaśniał neon na ścianie. A w menu? Na pierwszy rzut oka rewelacja – grzanki z serem kaszubskim, humusy, owsianki, jaglanki na mleku kokosowym, a także zupy, burgery z mięsem i serem kaszubskim albo kotletem buraczanym, ale potem... już nieco gorzej. Przerost formy nad treścią. Nie będę opisywać smaków, ino zasugeruje, byście poszli kawłek dalej do Dwóch Zmian przy samym Monciaku.

Knajpa przyjmuje do późnych godzin wieczornych, a wtedy podają różne tapaski. Nie były nam dane, ale spokojnie – co się odwlecze, to nie uciecze.
Dalej... Ach, pojechałyśmy do Gdańska na Wrzeszcz na Wejdeloty. Najpierw obiad w Avocado vegan&eko, o którym nie warto wspominać. A na deser… poszłyśmy kilka kamienic dalej do wege-deserowni Futukafe. Zamówiłam ciasto bounty – i było niebiańskie. Jeszcze miałam ochotę na bajaderę (od dzieciństwa jestem wielką fanką tego śmieciowego ciasteczka), ale już nie dałabym rady. Tak, to się niekiedy zdarza.
I dopiero następnego dnia dobiłyśmy do innego miejsca na śniadanie – do Dobrej Kawy w samym centrum. Kawa była naprawdę dobra, ciasto gryczano-daktylowe też. Ale tartę na spodzie z kaszy jaglanej z farszem z brokułów i suszonych pomidorów mogłam sobie opuścić, choć wyglądała rewelacyjnie. Niestety była zbyt mdła. Następnym razem poproszę bardziej pikantną, bo dla tej kawy warto tam wrócić.
Komentarze
Prześlij komentarz